14. Niedziela po Trójcy Świętej

I wszedłszy do Jerycha, przechodził przez nie. A oto mąż, imieniem Zacheusz, przełożony nad celnikami, człowiek bogaty, pragnął widzieć Jezusa, kto to jest, lecz nie mógł z powodu tłumu, gdyż był małego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wszedł na drzewo sykomory, aby go ujrzeć, bo tamtędy miał przechodzić. A gdy Jezus przybył na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź śpiesznie, gdyż dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. I zszedł śpiesznie, i przyjął go z radością. A widząc to, wszyscy szemrali, mówiąc: Do człowieka grzesznego przybył w gościnę. Zacheusz zaś stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę majątku mojego daję ubogim, a jeśli na kim co wymusiłem, jestem gotów oddać w czwórnasób. A Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem domu tego, ponieważ i on jest synem Abrahamowym. Przyszedł bowiem Syn Człowieczy, aby szukać i zbawić to, co zginęło. Łk 19,1-10

Drogie siostry i drodzy bracia w Jezusie Chrystusie.

Gdybyśmy mogli przyjrzeć się zachowaniu Jezusa z perspektywy ludzi Jemu współczesnych, gdybyśmy mogli stanąć z boku i przyjrzeć się Jego postępowaniu, zapewne mogłoby zrodzić się w naszych myślach wiele wątpliwości.

Te wątpliwości mogłyby nas nakłaniać albo do braku zaufania do Jego osoby, albo też do braku zaufanie do tego wszystkiego, co dotychczas miało dla nas jakąś szczególną wartość i tego w jaki sposób postrzegaliśmy rzeczywistość, jaka nas otacza.

Gdybyśmy wtedy starali się od niego odsunąć, dalej pozostalibyśmy takimi, jak dotychczas. Gdybyśmy jednak poszli za nim, bez względu na wszystko, wtedy nasz stosunek do innych ludzi, nasz sposób postrzegania innych musiałby się diametralnie zmienić.

I takie właśnie było, jak możemy się domyślić, zamierzenie Jezusa w momencie, w którym opisuje go nam Ewangelista Łukasz.

Tekst kazalny, jaki mamy przed sobą, jest znanym fragmentem Pisma Świętego. Jest to tekst prowokujący nas do zadumy nad naszym stosunkiem do samych siebie, ale przede wszystkim do tego, aby każdy z nas zastanowił się nad swoim stosunkiem do drugiego człowieka, w szczególności do tego, którego uważamy za gorszego od siebie, za kogoś z kim nie chcemy mieć w swoim życiu nic do czynienia.

Wyobraźmy sobie przedstawioną nam w naszym dzisiejszym tekście sytuację. Widzimy człowieka, o którym możemy się dowiedzieć, że był po prostu niewielkiego wzrostu. Ale nie to miało najważniejsze znaczenie, ponieważ ludzie uważali go za kogoś małego zupełnie z innego powodu.

Było to efektem jego działalności, efektem tego czym na co dzień trudnił się ten niewielki, niepozorny człowiek. A był on przełożonym celników, człowiekiem którego dziś moglibyśmy śmiało, poddając lustracji, ogłosić i nazwać takim współpracownikiem służb specjalnych ówczesnego zaborcy rzymskiego. Był on człowiekiem uważanym przez wszystkich, nie tylko za zdrajcę, ale przede wszystkim za współpracownika, za kogoś, kto dla własnego dobra i interesu jest w stanie sprzedać każdego. I na pewno ludzie widzący go na ulicy z pogardą odwracali głowy. Kiedy się zbliżał cichły rozmowy. Każdy patrzył na tego człowieka wrogim spojrzeniem, a jeżeli musiał się do niego odezwać, czynił to z wielką rezerwą i ostrożnością. Nikt nie miał ochoty odwiedzać go w jego domu, aby i na niego nie padły podejrzenia o donosicielstwo i zdradę.

Tak, Zacheusz był na prawdę małym człowiekiem i to nie tylko ze względu na swój niewielki wzrost.

Każdy tak traktowany przez swoje środowisko człowiek musiał czuć się małym. Poczucie to pewnie wywoływało w nim kompleksy, które na dłuższą metę były nie do zniesienia. Dlatego też taki człowiek swoją wielkość i godność musiał po jakimś czasie zacząć budować na wykonywanej przez siebie służbie, ta służba po prostu mu to umożliwiała. Tam przy cle, mógł czuć się kimś. Tam, był człowiekiem z którym nikt nie mógł dyskutować, dlatego też ludzie go unikali, każdy bał się, że podpadnie, że ten dysponujący tak wielkimi możliwościami człowiek zapamięta go sobie i w odpowiednim czasie się zemści narzucając jakiś kolejny podatek, jakąś zawyżoną kwotę do zapłaty.

Ten pogardzany przez wszystkich maleńki człowieczek, jak donosi nam dzisiejszy tekst kazalny, „pragnął” widzieć Jezusa. Nasz tekst zauważmy podaje dokładnie, że nie „chciał”, tak jak to się dzieje z chęcią rodzącą się w naszej głowie. Pragnąć to znaczy coś więcej, pragnienie podkreśla wolę ludzkiego serca.

Co się takiego wydarzyło, że Zacheusz zapragnął tego spotkania? Co działo się w jego życiu takiego, że zrodziło się w nim to właśnie pragnienie? Odpowiedzi na te pytania możemy się jedynie domyślać. Być może, gdy usłyszał to wszystko, co mówiono o Jezusie, wtedy pomyślał, że jest to dla niego niepowtarzalna szansa na to, aby to jego skomplikowane, raczej chyba smutne życie się zmieniło.

Może liczył na to, że będzie mógł porozmawiać z Jezusem, że Ten doradzi mu jak należy żyć? A może po prostu poczuł pragnienie zobaczenia na własne oczy człowieka na prawdę wielkiego, tego o którym tak wiele słyszał, który czynił cuda, który zmienił życie tak wielu ludzi?

Jezus Wszedł do Jerycha i przechodził przez nie.

Zacheusz musiał iść to zobaczyć.

Cóż jednak z tego, drogi, po których przechodził Jezus szczelnie otoczone były przez tłumy ludzi, w dodatku o wiele wyższych od niego.

Kiedy próbował się przez nie przedrzeć, ludzie jeszcze bardziej zacieśniali swe szeregi. Być może robili to, dlatego, że chcieli się w ten sposób odgryźć i zemścić na nim. A może po prostu widzieli w nim szpiega, który doniesie o wszystkim władzom, co może pociągnąć za sobą niedobre skutki? Jedno w tych dywagacjach jest pewne, Zacheusz nie został dopuszczony do miejsca, z którego mógłby na własne oczy zobaczyć Jezusa.

Czy jednak mógł pójść do domu nie zrealizowawszy swojego największego pragnienia?

Czy miał odpuścić tak niesamowitą okazję zobaczenia idola tak wielkiej ilości osób?

Przecież nie z takimi problemami dawał sobie w swoim życiu radę.

Dostrzegł drzewo w pobliżu drogi, wdrapał się na nie i oczekiwał, aż pójdzie tamtędy Jezus.

Ponad głowami tłumu widział fragment ulicy. Może uda się chociaż przez chwilę, przez mgnienie oka zobaczyć Jezusa.

Tłum krzyczał, robiło się wielkie zamieszanie, to zamieszanie coraz bardziej się potęgowało, co dawało do zrozumienia, że ten na którego czeka jest coraz bliżej. Jest! Widzi jego twarz. Serce zaczyna wypełniać mu radość.

I nagle stało się coś, czego nikt z obecnych na pewno się nie spodziewał. Jezus zatrzymał się i odezwał. Swoich słów nie skierował jednak do nikogo spośród stojących w pierwszych rzędach, znakomitych, wspaniałych, bogobojnych, obywateli Jerycha. Jezus Dostrzegł najmniejszego w mieście nie tylko wzrostem, ale przede wszystkim duchem, tego z ledwością utrzymującego się na gałęzi drzewa celnika Zacheusza i powiedział do niego: „Zacheuszu zejdź śpiesznie, gdyż dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”.

Nie do wiary. Sam Jezus wybrał się w gościnę do domu, do którego nikt nie chciał wchodzić. Sam mistrz chce być gościem tego zdrajcy, tego kolaboranta i oszusta. To na prawdę jest niesłychane.

Jak bardzo w tym momencie musieli się poczuć tym zdarzeniem dotknięci wszyscy, którzy byli świadkami tej sceny. Oni przecież zrobili wszystko, aby Zacheusz nie mógł w niczym przeszkodzić Jezusowi, a ten zamiast im za to podziękować sam wybiera się do niego z wizytą. Nie do kogoś ważnego, szanowanego i bogobojnego, ale do tego przez wszystkich pogardzanego i znienawidzonego, małego w oczach całego miasta, Zacheusza. Jakże wymowne są wypowiedzi zdumionego tłumu. Słychać słowa: „Do człowieka grzesznego przyszedł z wizytą”.

A my możemy się dziś domyślać dalszych słów i przemyśleń ludzi witających Jezusa.

Na pewno w sercu niejednego pojawiła się złość, zazdrość ale przede wszystkim nutka zwątpienia.

Jak to? To my, którzy na każdym kroku staramy się wypełniać wolę Boga, my którzy jesteśmy lojalni wobec naszych bliskich, my którzy nie oszukujemy, wzajemnie sobie pomagamy, my którzy przecież jesteśmy przez wszystkich lubiani i doceniani, my musimy pchać się, aby tylko przez chwilę oglądać Jezusa. A ten oszust, ten zdrajca i egoista nie myślący w ogóle o innych, ten który nie bał się ani człowieka, ani nawet samego Boga, ten który sprzedałby wszystko i wszystkich aby tylko coś zarobić, ten ma dostąpić zaszczytu tak bliskiej społeczności z samym Jezusem? Jakież to niesprawiedliwe! Przecież te nasze wyrzeczenia, to poświęcenie dla dobra innych wcale nam się nie opłacają. Po co my się tak bardzo staraliśmy skoro te nasze wysiłki na nic nam się nie przydadzą?

To był bardzo niebezpieczny sposób rozumowania i podejścia do sprawiedliwości, której wyraz dał tam wtedy Jezus Chrystus. I zapewne wszystko mogłoby się skończyć bardzo niekorzystnie dla dobra Bożej sprawy gdyby nie to, co wydarzyło się później, to co na pewno udowodniło tym wszystkim, którzy zwątpili w sprawiedliwość Boga, że nie mieli racji, ponieważ ostateczny efekt jest w stanie zobaczyć i przewidzieć tylko sam Bóg.

I tak się właśnie stało. Zacheusz z radością przyjął Jezusa w swoim domu. A gdy Jezus opuszczał jego dom usłyszał słowa zupełnie przemienionego człowieka: „Panie, oto połowę majątku mojego daję ubogim, a jeśli na kim co wymusiłem, jestem gotów oddać mu cztery razy więcej”.

Czy ktokolwiek, kto zawczasu ocenił tę zaistniałą sytuację mógł przewidzieć, że sprawy przyjmą taki właśnie obrót? Kto był wtedy w stanie pomyśleć, że tak potoczą się losy małego, w oczach ludzi, Zacheusza? Przecież gdyby Jezus przyszedł na gościnę do każdego innego człowieka, wtedy to spotkanie nie odbiłoby się tak wielkim echem, byłoby to coś zupełnie naturalnego. W wypadku Zacheusza, nie tylko wszyscy o tym mówili, ale na dodatek wielu ludzi wyniosło dzięki temu bliskiemu spotkaniu, wymierne korzyści.

Sam Zacheusz został obdarowany przez Boga niezwykłą łaską, Jezus Chrystus obiecał mu życie wieczne.

Jakże wiele nauk płynie z tej niesamowitej historii. Każdy z nas może poczuć się dziś poprzez swoje dotychczasowe życie i postępowanie takim właśnie oceniającym innych ludzi i stosunek do nich Boga. Te nasze oceny, często bardzo krytyczne, powinny się jednak zmienić, stać się bardziej obiektywne, ponieważ każdy powinien zdawać sobie sprawę z zupełnie innego patrzenia na sprawy ludzkie przez Boga.

A jeżeli ktoś wśród nas czuje się małym, tak jak ten Zacheusz, który swoim wcześniejszym życiem zasługiwał jedynie na pogardę ludzi, to musimy uwierzyć w to, że Bóg i na nas spojrzy przychylnym okiem jeśli tylko, tak jak Zacheusz, zapragniemy się do Niego zbliżyć. Jeśli tylko wyrazimy gotowość pójścia za nim. W tym nie może przeszkodzić nam żadne ludzkie postępowanie.

Bo czasami wydaje się, że wielu ludzi, którzy gdzieś się zagubili, którzy potrzebują pomocy, szukają jej. Starają się budować swój wizerunek wielkich i możnych tego świata na swoich własnych siłach. Na swoich własnych postawionych przez siebie fundamentach, które jednak chwieją się i nie są wystarczająco pewne. I po czasie sami widzą, że są one bardzo kruche i niestałe. Ci ludzie słyszą o Jezusie, chcieliby się może do niego nawet zbliżyć, ale okazuje się, że tłum, wierzący, mający o sobie samych dobrą opinię, stojąc szczelnym kordonem, nie daje takiej możliwości skutecznie odgradzając i zniechęcając do realizacji tego zamierzenia.

Dopiero pragnienie, o którym mówimy na przykładzie Zacheusza daje tę możliwość aby przemóc i przezwyciężyć tę zaporę. Wtedy człowiek jest w stanie przedsięwziąć zupełnie nieobliczalne kroki, aby to pragnienie zrealizować, tak jak to wyjście na drzewo naszego bohatera.

Co jednak zrobić, aby w ludzkich sercach obudziło się to właśnie pragnienie?

Na pewno nie stanie się tak jeśli będziemy wśród tych tłumów egoistycznie nastawionych tłumów zamykających innym drogę do Jezusa.

Zamiast tego powinniśmy być tymi, którzy swoim życiem i zachowaniem, swoim słowem i postawą budzą w innych sercach potrzebę i pragnienie jak najbliższego spotkania ze Zbawicielem.

A wtedy razem będziemy mogli cieszyć się z tego jak wielka rzesza wiernych zaangażowana jest w budowanie naszej wspólnej przyszłości.

Zaufajmy naszemu Bogu, pójdźmy śladami Jego Syna Jezusa Chrystusa, które choć nie zawsze wiodą łatwymi drogami, to na pewno ich celem jest życie. Amen.

ks. Krzysztof Cienciała