3. Niedziela po Trójcy Świętej

A zbliżali się do niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby go słuchać. Faryzeusze zaś i uczeni w Piśmie szemrali i mówili: Ten grzeszników przyjmuje i jada z nimi. Powiedział im więc takie podobieństwo: Pewien człowiek miał dwóch synów. I rzekł młodszy z nich ojcu: Ojcze, daj mi część majętności, która na mnie przypada. Wtedy ten rozdzielił im majętność. A po niewielu dniach młodszy syn zabrał wszystko i odjechał do dalekiego kraju, i tam roztrwonił swój majątek, prowadząc rozwiązłe życie. A gdy wydał wszystko, nastał wielki głód w owym kraju i on zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł więc i przystał do jednego z obywateli owego kraju, a ten wysłał go do swej posiadłości wiejskiej, aby pasł świnie. I pragnął napełnić brzuch swój omłotem, którym karmiły się świnie, lecz nikt mu nie dawał. A wejrzawszy w siebie, rzekł: Iluż to najemników ojca mojego ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Wstanę i pójdę do ojca mego i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie, już nie jestem godzien nazywać się synem twoim, uczyń ze mnie jednego z najemników swoich. Wstał i poszedł do ojca swego. A gdy jeszcze był daleko, ujrzał go jego ojciec, użalił się i pobiegłszy rzucił mu się na szyję, i pocałował go. Syn zaś rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie, już nie jestem godzien nazywać się synem twoim. Ojciec zaś rzekł do sług swoich: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie też pierścień na jego rękę i sandały na nogi, I przyprowadźcie tuczne cielę, zabijcie je, a jedzmy i weselmy się, dlatego że ten syn mój był umarły, a ożył, zaginął, a odnalazł się. I zaczęli się weselić. Starszy zaś syn jego był w polu. A gdy wracając zbliżył się do domu, usłyszał muzykę i tańce, i przywoławszy jednego ze sług, pytał, co to jest. Ten zaś rzekł do niego: Brat twój przyszedł i ojciec twój kazał zabić tuczne cielę, że go zdrowym odzyskał. Rozgniewał się więc i nie chciał wejść. Tedy ojciec jego wyszedł i prosił go. Ten zaś odrzekł ojcu: Oto tyle lat służę ci i nigdy nie przestąpiłem rozkazu twego, a mnie nigdy nie dałeś nawet koźlęcia, bym się mógł zabawić z przyjaciółmi mymi. Gdy zaś ten syn twój, który roztrwonił majętność twoją z nierządnicami, przyszedł, kazałeś dla niego zabić tuczne cielę. Wtedy on rzekł do niego: Synu, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko moje jest twoim. Należało zaś weselić się i radować, że ten brat twój był umarły, a ożył, zaginął, a odnalazł się.

Łk 15,1-3.11b-32

Myślę, że niewiele jest wśród nas osób, które nigdy nie słyszały historii o synu marnotrawnym. Nawet jeśli nie często pojawiamy się w kościele, to na pewno pamiętamy ją chociażby ze szkoły. Jest przecież też tekstem bardzo ważnym dla naszej kultury. Można powiedzieć, że jej przesłanie jest dość oczywiste. Czy więc da się powiedzieć na ten temat coś jeszcze? Czy da się tę historię zastosować w naszym życiu bardziej niż do tej pory?

Największy problem tej historii polega właśnie na tym, że jest ona znana, ale w praktyce bardzo rzadko stosowana. Najczęściej jej przesłanie odnosimy do siebie, ale do innych już niekoniecznie. Wszyscy chcielibyśmy być traktowani jak młodszy syn, ale czy sami tak podchodzimy do innych ludzi?

Prześledźmy teraz co tak właściwie wydarzyło się w czytanym przez nas tekście biblijnym. Wszystko zaczyna się od tego, że faryzeusze krytykują Jezusa za to, że je z grzesznikami. Oni sami starali się nie mieć z nimi nic wspólnego. Gardzili tymi, którzy nie przestrzegali Bożego Prawa i widzieli siebie jako lepszych, bardziej religijnych, będących bliżej Boga dzięki temu co robią. Podejście Jezusa było zupełnie inne. Przyjmował wszystkich tych, którzy do Niego przychodzili niezależnie od tego co mieli na sumieniu. Żeby wyjaśnić im dlaczego podchodzi do tego w inny sposób, opowiedział im tę znaną przypowieść.

Już na samym początku szokuje w niej zuchwałość młodszego syna. Postanowił poprosić ojca o część majątku, która mu się należała. Zrobił to jednak za życia, co budzi skrajne emocje. W tamtej kulturze również wywoływało to oburzenie. Czy chciał się już go pozbyć? Czy liczył się dla niego tylko majątek? Chęć dziedziczenia za życia brzmi bardzo wyrachowanie. Ojciec jednak przystał na prośbę syna i dał mu tyle ile było dla niego wyznaczone. Uparty potomek wziął więc pieniądze i wyjechał.

Taką sumę mógł spożytkować na wiele różnych sposobów. Mógł kupić coś, co przyniosłoby zyski, zainwestować. O tym co zrobił czytamy jednak tylko jedno krótkie zdanie. Wyjechał do dalekiego kraju i roztrwonił majątek prowadząc rozwiązłe życie. Można to też tłumaczyć jako życie rozrzutne, wystawne, pozwalanie sobie na rzeczy, których wcale się nie potrzebuje. Łatwo przyszło, łatwo poszło. Nie minął długi czas i syn stał się bankrutem. W dodatku sytuacja ekonomiczna nie sprzyjała temu, żeby łatwo zarobić kolejne pieniądze. W kraju panował głód, wszystko zapewne było bardzo drogie. Nie mając innego wyjścia bohater naszej historii zatrudnił się przy hodowli świń. To kluczowy element tej przypowieści. Dla Izraelitów świnia była zwierzęciem nieczystym. Praca z nimi była więc jednym z najbardziej obrzydliwych zajęć jakie można było sobie wyobrazić. Budziła odrazę każdego z narodu wybranego. Nie miał jednak wyboru. Czy było mu z tym dobrze? Na pewno nie. Co wtedy myślał o sobie? Zapewne powoli zaczynał żałować tego, co zrobił. By poradzić sobie z głodem próbował wyjadać jedzenia dla świń, ale nikt nie chciał mu dać. Jak bardzo musiał być zdesperowany skoro posunął się do takich kroków… 

I tutaj dochodzimy do momentu zwrotnego tej historii. Albo coś się zmieni albo to koniec. Gorzej przecież już być nie może. Być może faryzeusze słysząc to stwierdzili, że ona tutaj powinna się kończyć. Niech ma za swoje. Zrobił wiele obrzydliwych rzeczy, więc naturalne są kolejne ich konsekwencje. Może nawet takie zakończenie dałoby im satysfakcję, mogliby poczuć się lepsi.

Jednak na całe szczęście tutaj ta przypowieść się nie kończy. Syn przemyślał sprawę i postanowił wrócić do ojca. Czego mógł się spodziewać? Gniewu, kary, zerwanej relacji. Droga powrotna była zapewne pełna strachu o to jak zareaguje ojciec. Wyprawił syna z pieniędzmi, a on wraca jak żebrak bez niczego, a jego zapach pozostawia wiele do życzenia… Myślę, że nikt z nas nie miałby ochoty się do niego zbliżać.

Co robi ojciec? Gdy widzi go z daleka wybiega mu naprzeciw i rzuca mu się na szyję. Obejmuje go, brudnego, nieczystego. Robi coś, co dla Żydów również uchodziłoby za gorszące. Przyjmuje go takiego jakim jest i całuje go na powitanie. Syn przyznaje się do swojej winy i mówi, że nie jest godzien nazywać się już jego synem. Dzieje się wtedy coś zaskakującego. Gdy syn żałuje, ojciec każe ubrać go w najlepsze szaty i wyprawić ucztę z okazji jego powrotu. Radość ojca jest tak wielka, że każe zabić dorodnego cielaka i wyprawia ucztę na kształt wesela. Gra nawet muzyka, a ludzie tańczą.

Czy to co zrobił syn nie było przykładem zwyczajnego wyrachowania? Czy nie miał czasem od początku przygotowanego planu awaryjnego, pewnego miejsca, gdzie może wrócić? Patrząc z boku na tą historię można by powiedzieć, że to wszystko jest żałosne. Syn najpierw przehulał cały majątek, a potem nagle wraca z niczym i chce żeby go przyjąć z powrotem. 

Czy jednak nie zdarza się tak, że my też jesteśmy takim właśnie synem? Pogubimy się w życiu, zrobimy wiele złych rzeczy i chcemy wrócić do Boga. Chcemy wrócić do bezpiecznej przestrzeni, którą On nam daje. Nic dziwnego, przecież dochodzimy nie raz do momentu kiedy nie mamy innego wyjścia. Mówi się, że jak trwoga to do Boga. Można więc powiedzieć, że taka postawa jest niekonsekwentna. Póki jest znośnie, to wolimy radzić sobie sami, mieć pomysły na życie, które kręcą się tylko wokół nas. Zamiast brać Go zawsze pod uwagę to chcemy Jego bliskości tylko wtedy gdy sytuacja jest już bardzo zła. I wtedy albo On nas przygarnie albo my całkowicie się stoczymy. Na całe szczęście Bóg nie ma nam tego za złe. Chociaż robimy pewne rzeczy z premedytacją, to On zawsze jest gotowy by wybaczyć nam to co było nie tak i zatroszczyć się o nas. Bóg może nam wybaczyć nawet wtedy gdy zbuntowaliśmy się przeciwko Niemu całkowicie świadomie. Gdy jesteśmy bezradni, wtedy bardzo chcemy, żeby Bóg zrobił dokładnie to co kochający ojciec. Wybiegł nam na spotkanie i przytulił najmocniej jak tylko potrafi, ukoił nasz ból i zaleczył nasze zranienia. Tak bardzo potrzebujemy wtedy jego miłości, potrzebujemy bliskości kogoś, na kogo wiemy, że możemy liczyć. Kogoś, kto nas nie osądza, ale przyjmuje takich jacy jesteśmy. Nie raz brudni, bez pieniędzy i siły. Chcemy słuchać wtedy o Bogu pełnym miłości, o Bogu który wybacza i zawsze wyciąga do nas swoją pomocną dłoń. 

Przypowieść ta jest tak znana, ponieważ pokazuje sedno chrześcijaństwa. Jest to opowieść o człowieku, który poszedł swoją drogą, a ona okazała się zupełnie inna niż miała być. Opowieść o człowieku, który zaufał być może sobie, a może innym ludziom, którzy go zawiedli. Opowieść o człowieku zrozpaczonym i bezradnym, ale też opowieść o Bogu, który przyjmuje każdego, kto do Niego przychodzi, zajmuje się nim i zmienia jego życie.

Jak w każdej historii i tutaj pojawia się jednak czarny charakter. Jest nim starszy syn, który zdenerwował się na ojca, że wyrządził ucztę powitalną. Miał mu za złe, że cały czas był przy nim, a ojciec nigdy nie zorganizował przyjęcia dla niego. Być może nawet nie był zadowolony z samego powrotu brata. Może wyrzucił go już ze swojego życia i nie chciał mieć z nim nic wspólnego…

I tutaj pojawia się wymiar historii, o którym już tak bardzo nie lubimy słuchać.  Nie każdego z nas cieszy powrót tych, którzy zbłądzili. Gdy patrzymy na całą sytuację obok, wtedy często bliżej nam do faryzeuszy, którzy patrzą na ludzi wyliczając ich dobre i złe uczynki. Kiedy cała sytuacja dotyczy kogoś innego, wtedy już tak chętnie nie słuchamy o kochającym Bogu, który chce przyjąć każdego. Jeśli my już kogoś przekreśliliśmy, to dlaczego Bóg go przyjmuje?

Często jako przykładni, porządni ewangelicy myślimy o sobie bardzo wiele. Byliśmy ochrzczeni, konfirmowani, może nawet chodzimy do kościoła co niedzielę, żyjemy w miarę przykładnie i wydaje nam się, że nikomu za bardzo nie szkodzimy. Gdy spotykamy kogoś, kto jest naszym dokładnym przeciwieństwem, kogo życie pozostawia wiele do życzenia i nie pasuje do ideału, który mamy gdzieś z tył głowy, wtedy nie raz pojawiają się w nas osądzające myśli. Przecież Bóg nie może potraktować jego tak samo jak mnie. On nie zasłużył. Nie zasłużył na wybaczenie, nie zasłużył na Boża miłość i na to, żeby mógł zacząć życie od nowa. Nawet jeśli tego nie powiemy, to gdzieś w nas siedzi często takie ludzie poczucie sprawiedliwości jak u starszego syna, które nakazuje nam upominać się o swoje. Boża sprawiedliwość jest jednak zupełnie inna i w pełni rozumiemy ją dopiero wtedy, gdy zdamy sobie sprawę z tego, jak wiele nam przebaczono, gdy zauważymy, że to nasze przykładne życie wcale nie jest takie idealne jak myśleliśmy.

Jednak nasza postawa wobec innych ludzi mówi o nas bardzo wiele. Wśród wielu powodów jakie podają ludzie, którzy zniechęcili się do Kościoła, jest właśnie odtrącenie przez jego członków. Co prawda Bóg przebacza nawet wtedy, gdy ludzi nie przebaczają, ale to właśnie my jako wierzący jesteśmy powołani do tego, by całym swoim życiem pokazywać na Niego. Pokazywać na tego, który zawsze wybacza i daje to, na co nie zasłużyliśmy. Zastanówmy się do której postawy nam bliżej. Czy do kochającego ojca, który nie pyta, tylko wybiega na spotkanie czy do starszego syna, który jest zazdrosny i nie chce się dzielić miłością ojca z młodszym bratem?

ks. Mikołaj Kotkowski