1. Niedziela po Wielkanocy – Quasimodogeniti
Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który według wielkiego miłosierdzia swego odrodził nas ku nadziei żywej przez zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa.
1 P 1,3
Kazanie na Synod Kościoła
W powielkanocną niedzielę czyli w pierwszą z cyklu małych świąt Wielkanocy pozdrawiamy się słowami Apostoła Piotra o nadziei. Skoro ap. Paweł napisał hymn o miłości, to możemy sobie słowa drugiego Apostoła na nasz prywatno-synodalny użytek nazwać hymnem o nadziei. I dobrze ten hymn wyśpiewać także i w sali synodalnej, bo sama nadzieja z zmartwychwstaniem Chrystusa ma wiele, wiele wspólnego.
Żyjemy w niespokojnych i trudnych czasach, w których również i nam potrzeba wiele nadziei. Słyszałem kiedyś audycję radiową, w której padło mądre sformułowanie wypowiedziane przez XX-wiecznego poetę (bodajże Antoniego Słonimskiego), któremu przyjaciele składali życzenia w formie audycji, a którą on mógł usłyszeć po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Życzyli mu, cytując jego wypowiedź, aby „w tych beznadziejnych czasach nie stracił jednak nadziei”. Zdanie odnosiło się co prawda do sytuacji po II wojnie światowej, gdy dawni przyjaciele, porozrzucani po dwóch stronach układu pojałtańskiego, powoli musieli akceptować życie w nowych warunkach, ale w swojej wymowie miało on wymiar zdecydowanie uniwersalny.
Jako ludzie nazywający się wierzącymi, gdy mówimy o nadziei, nie mamy na myśli wyłącznie wewnętrznego przekonania i psychicznej siły do widzenia przyszłości w pozytywnych odcieniach. Do tej jakże potrzebnej predyspozycji każdego człowieka, wskazującej na dążenia, które nadają chęć do życia i jego sens, pomagając mierzyć się z czarną rozpaczą, dochodzi jeszcze element wiary, oparty na Bożej obietnicy. Jeżeli tak ją będziemy widzieć, to będzie pochodną zaufania, którym darzymy Boga. To nie tylko nasze, wykrzesywane z głębi duszy siły, ale też Boży dar, który przyjmujemy, akceptujemy i którym wzmacniamy nasze mniej lub większe predyspozycje. Chrześcijańska nadzieja oprócz tego, że nie zawodzi, a umiera ostatnia, zawsze będzie miała twarz Chrystusa, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego.
Taka nadzieja towarzyszy nam w naszej codzienności, podtrzymując w dążeniu do osiągnięcia celu naszej egzystencji i przeciwdziałając poczuciu utraty wartości ważnych z punktu widzenia ludzkiego szczęścia. Gdy jej zabraknie, pojawia się rozpacz. Jej obecność pozwala przejść przez dramatyczne momenty i okresy życia. Mówi się o niej jako mocy, która usprawnia życie człowieka, nadając mu sens, obdarzając otuchą, ufnością i otwierając na Boga. Obdarza nas wartościami, które określają nasze dążności, poprzez które kształtuje jakość życia.
Nie jest ona żadną magiczną sztuczką czy zaklęciem, które wypowiedziane, od razu zmienia okoliczności życia i nastawienie do niego. Jest raczej duchowym i psychologicznym stabilizatorem, który pomaga chronić człowieka przed wydarzeniami, z którymi nie potrafi sobie dać rady. W sytuacjach pełnych złych emocji czy zwyczajnego wyczerpania emocjonalnego daje możliwość innego spojrzenia na rzeczywistość. Nawet jeśli czujemy się w tej chwili wyczerpani emocjonalnie, nasze życie rozsypuje się jak odłamki pękającego szkła, nadzieja pozwala na zachowanie poczucia sensu w tym co z nami i wokół nas się dzieje. W czasach pełnych chaosu, niepewności i stresu oraz braku kontroli nad własnym życiem, nadzieja pozwala na skupienie się na tych ofiarowanych nam przez Boga darach i umożliwia podejmowanie małych wyzwań, bliskich celów i niewielkich zadań. Może wywołać efekt życzliwości, współczucia, wsparcia czyli tych doświadczeń, których wtedy tak często nam po prostu brakuje.
Nadzieja wymaga uważności i pielęgnacji. Oczekuje naszego zaangażowania, aby mogła w nas wzrastać. Takie budowanie nadziei wymaga też wytrwałości, a jej „trening” wzmacnia siłę oddziaływania.
Chrześcijańska nadzieja pozwala widzieć więcej niż można odbierać oczami. Przesunięcie pola widzenia z jakże czasem trudnych doświadczeń na Bożą dobroć, łaskę i wsparcie w sytuacji utraty, ustawia granice poza horyzont naszych usilnych starań i pozwala otworzyć się Boże działanie.
Jak pielęgnować taką nadzieję, jak ją budować w sobie? To proces, wymagający zaangażowania duchowych inspiracji, szukania pozytywnych bodźców, otworzenie się na Bożą obecność w miejscach, w których nie spodziewalibyśmy się Go spotkać.
W chrześcijańskim widzeniu człowieka trudno czasem oddzielić doświadczenie nadziei od wiary. Opisują poniekąd to samo doświadczenie, które zasadza się przede wszystkim na zaufaniu do Boga, rozpisanym na różne formy duchowości i strony naszego człowieczeństwa. Skoro wiara rodzi się ze słuchania słów Chrystusa, toteż z nadzieją może być podobnie. Tam, gdzie rozlega się głos Chrystusa, a człowiek zaczyna Go słuchać, tam rodzi się przestrzeń do kiełkowania nadziei, tworzą się ramy do jej pielęgnowania.
Formy, czas i miejsca bywają różne. Może to być czas zupełnego wyciszenia, dłuższe lub krótsze momenty czy inspiracje sam na sam z Bogiem i jego Słowem, czerpanym pełnymi garściami z kart Pisma. Boży Duch jak wiatr wieje dokąd chce, wystarczy otworzyć okno, serce lub głowę.
Czasem jest to też otwarcie na to, czego normalnie nie dostrzegamy i co dopiero w połączeniu z Bożymi obietnicami, da nam nową perspektywę do życia. Może ona doprowadzić do odkrycia, że Bóg wielokrotnie i wieloma sposobami do nas przemawia, że jest na tym „jałowym” miejscu, a myśmy nie wiedzieli. Trochę tak, jak w poetyckim wołaniu Norwida:
Przez wszystko do mnie przemawiałeś – Panie,
Przez ciemność burzy, grom i przez świtanie;
Przez przyjacielską dłoń w zapasach z światem …
Słowo, które ma moc kreowania nowej rzeczywistości, może docierać do nas w różny sposób. Najprościej spotkać je, gdy otworzymy Biblię, zafascynujemy się doświadczeniami psalmistów, słowami płynącymi z kazania na górze, z wizji proroków, którzy widzieli zupełnie inny świat, którego inni nie dopuszczali do istnienia. W czasie wielkanocnym szczególnie mocno ją słychać. Ona będzie powtarzana w formie opowieści o nadziei, która zrodziła się przy pustym grobie, która skutecznie rozsadziła głazy ludzkiej niemocy. Będzie to nadzieja, której nie wstydzili się ci, którzy choć doświadczali na sobie mocy beznadziejnych czasów, ale wierzyli, że to Bóg będzie miał ostatnie słowo. Mieli nadzieję i wierzyli, że Jezus Chrystus był, jest i kiedyś przyjdzie, choć różni tyrani wielokrotnie ogłaszali, że On już ostatecznie, skutecznie i nieodwracalnie umarł. Wierzyli i mieli nadzieję, że On ich nie zawiedzie i chociaż z drugiej strony byli zwykłymi ludźmi, to wiara i nadzieja zwyciężały świat. I choć czasem trudno to sobie wyobrazić, słowa te są prawdziwe i dziś.
A jak jest z naszą nadzieją, w jaki sposób ona się urzeczywistnia w naszym życiu?
Apostoł Piotr tak to opisuje:
Nadzieja nasza to powołanie do niezniszczalnego dziedzictwa, które jest zachowane dla nas w niebie. Już tu na ziemi jesteśmy przez wiarę strzeżeni mocą Bożą dla zbawienia, które objawi się w pełni w czasie ostatecznym. Dlatego możemy się tu i teraz radować, choć musimy czasem doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń. Jednak przez nie wartość naszej wiary okazuje się cenniejsza od złota, na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa. Celem wiary i nadziei jest zbawienie.
Nadzieja nie umarła.
Skoro Chrystus żyje, to nadzieja wciąż jest, nawet jeśli czasy są złe i beznadziejne. Warto o nią dbać, troszczyć się o nią i pielęgnować, bo Bóg odrodził nas ku niej przez zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Amen.
ks. dr Adam Malina
Prezes Synodu Kościoła