Święto Epifanii
Ciemność ustępuje, a światłość prawdziwa już świeci. 1 J 2,8
Epifania znaczy: objawienie, ukazanie się. Gdy obchodzimy Święto Epifanii, swoimi myślami cofamy się do narodzenia naszego Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Pan panów i Król królów narodził się w betlejemskiej stajni. Ewangelista Łukasz wskazał na betlejemskich pasterzy, którzy jako pierwsi przyszli złożyć pokłon Zbawicielowi. Zaś Mateusz przekazał informację o całkiem nadzwyczajnej wizycie ludzi, którzy w żaden sposób nie byli związani z narodem żydowskim i z Bogiem Jahwe, który tak bardzo „umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny” (J 3,16). Ci ludzie bywają nazywani królami (stąd „święto Trzech Króli”), magami czy mędrcami – za Ewangelią (stąd też pieśń: „Mędrcy świata, monarchowie”). W katolickiej Biblii poznańskiej zostali nazwani „astrologami pochodzącymi ze wschodu”. Na podstawie złożonych darów: mirry, kadzidła i złota, przyjmuje się, że było ich trzech. Tradycja katolicka nazywa ich Kacprem, Melchiorem i Baltazarem. W sztuce średniowiecznej przedstawiani są jako: starzec, mężczyzna w sile wieku i młodzieniec, co być może symbolizuje trzy etapy życia ludzkiego. W późniejszym okresie reprezentowali również części świata – stąd jeden z nich jest czarnoskóry. Niezależnie jednak od tych nieraz pięknych w wymowie naleciałości, ewangeliczny przekaz podaje nam, że podążali za gwiazdą, która doprowadziła ich najpierw do króla Heroda, a potem ostatecznie do maleńkiego Jezusa w Betlejem.
Gwiazda jest synonimem światła, które wskazywało mędrcom drogę. Jak bardzo znaczące musiało być to światło, skoro miało tak wielką moc przyciągania i które zarazem miało siłę przemówienia do tych na wskroś – jak na tamte czasy – mądrych i światłych ludzi? Nie powinno nas jednak dziwić, że Pan Bóg posługiwał się różnymi zjawiskami do urzeczywistnienia swoich celów. Jeżeli „Pan szedł przed [narodem Izraelskim] w dzień w słupie obłoku, by ich prowadzić w drodze, a w nocy w słupie ognia, aby im świecić, żeby mogli iść dniem i nocą” (2 Mż 13,21), to równie możliwym było zwrócenie uwagi Mędrców na światło wyróżniającej się jasnością gwiazdy – tym bardziej, gdy wynikało to z ich zamiłowania do obserwacji ciał niebieskich. W podróży zaś i dzięki osiągniętemu celowi mogli odkryć, co znaczy prawdziwa światłość Majestatu Bożego wobec wskazującej na ten Majestat gwiazdy.
Światło (jako takie) w mrocznych wiekach starożytności miało z pewnością o wiele wyrazistszą wymowę, niż obecnie. Być może dlatego, że teraz nauczyliśmy się wytwarzać światło na każdą potrzebę i na każde zawołanie. Wystarczy po prostu je włączyć i można je wykorzystywać w najróżniejszych sytuacjach i miejscach. Do dzisiaj światło ma i zawsze będzie mieć przewagę nad ciemnością – co zauważył już Ewangelista Jan: „światłość świeci w ciemności, lecz ciemność jej nie przemogła” (J 1,5). Ciemności tak naprawdę nie ma, bo ciemność jest tylko wtedy, gdy nie ma światła. Ciemności nie da się w jakikolwiek sposób wytworzyć – chyba tylko w taki sposób, że buduje się pomieszczenie, do którego nie ma się zamiaru wpuścić światła. Mamy latarki, które świecą, ale nie mamy urządzeń, które wytwarzają ciemność. Poza tym w ciemności można zrobić wiele złych rzeczy, a światłość wszystkie może obnażyć. Bo zgodnie z rozważanymi słowami „Ciemność ustępuje, a światłość prawdziwa już świeci”.
Jeżeli rozważany fragment nie pochodziłby z Pisma Świętego, miałby może znaczenie jedynie filozoficzne. My jednak wiemy, że właśnie narodzony Jezus jest tą prawdziwą światłością świata. Nie dlatego, że sam o sobie powiedział: „Ja jestem światłością świata; kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światłość żywota” (J 8,12). Ale dlatego, że potwierdził to swoim całym życiem, a potem szczególnie swoją męką i śmiercią. Sam przecież powiedział: „Większej miłości nikt nie ma nad tę, jak gdy kto życie swoje kładzie za przyjaciół swoich. Jesteście przyjaciółmi moimi, jeśli czynić będziecie, co wam przykazuję” (J 15,13-14). Zaś w międzyczasie – w czasie swojej ziemskiej pielgrzymki stale zachęcał do tego, by z jednej strony podążać za Nim – za prawdziwą światłością, a z drugiej strony byśmy sami mogli jaśnieć Jego blaskiem. Mamy być odbiciem światła, które emanuje z Jezusa Chrystusa. Musimy jednak uważać, byśmy nie stwarzali tylko jakichś pozorów i nie odbijali fałszywego światła. Bo przecież można wiele mówić i być przekonanym o bliskości Pana, a jednak On może ostatecznie nie zaprosić nas do swoich przybytków niebiańskich i powiedzieć: „Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie” (Mt 7,23). Bo przecież: „Kto [tylko] mówi, że jest w światłości, a brata swojego nienawidzi, w ciemności jest nadal. Kto miłuje brata swego, w światłości mieszka i nie ma w nim zgorszenia” (1 J 2,9).
Podążajmy zatem jak najbliżej tego prawdziwego Światła – Jezusa, bo im bliżej będziemy, tym więcej światła nas oświeci i tym więcej światła będziemy mogli odbić. I wtedy na pewno zauważymy to na sobie i na otoczeniu, w którym będziemy, że wszędzie tam, gdzie jest Jezus, „Ciemność ustępuje, a światłość prawdziwa już świeci”. Amen
ks. Alfred Borski