english version
Hasła biblijne na dzisiaj Ukryj hasła biblijne

Misja wewnętrzna

Z powodu pięćdziesięciolecia misji wewnętrznej Zwiastun umieścił w nr 9-tym roku zeszłego artykuł, który zwrócił uwagę czytelników na pamiętne dla nas ewangelików znaczenie miasta Wittenbergi. Dwa razy stała się już ona widownią wielkich wydarzeń w dziedzinie królestwa Bożego na ziemi: 380 lat temu przez reformację kościoła, a przed pięćdziesięciu laty przez powołanie, do życia i zorganizowanie misji wewnętrznej.


O pierwszej wie każdy prostaczek, drugą znają często i wykształceni tylko bardzo powierzchownie, ogół zaś naszych ewangelików mało albo żadnych o niej nie posiada wiadomości.


Zamierzamy przeto poznajomić bliżej czytelników Zwiastuna ze sprawą misji wewnętrznej, z jej znaczeniem, z jej historją, z szeroką jej działalnością i z zadaniem, jakie ona stawia kościołowi ewangelickiemu w naszym kraju.


Misja wewnętrzna, jest zorganizowaną walką ożywionych wiarą członków kościoła ewangelickiego z grzechem i z ponuremi jego następstwami (nędzą duchową, moralną i cielesną) śród ochrzczonych, noszących miano chrześcijan-ewangelików. Zbroją zaś w tej walce są: świadczenie przez głoszone lub drukowane słowo o jedynem zbawieniu przez wiarę w Jezusa Chrystusa i czyny miłości i miłosierdzia chrześcijańskiego.


Wynika z tego, że misja wewnętrzna blisko jest spokrewnioną z rozmaitemi innemi dziedzinami pracy, jako to: z misją zewnętrzną czyli pogańską, z zwyczajną urzędową pracą naszego Kościoła, z dziełami miłosierdzia innych kościołów, z pracą ogólnie humanitarną, z opieką państwową i komunalną i z prywatnemi urządzeniami (czysto interesowemi), mającemi na oku zasady ekonomji narodowej i hygieny. Lecz z powyżej orzeczonego zadania misji wewnętrznej wypływa tez Jasno, o ile ją odróżniają cele, do których dąży, i sposób jej pracy od działalności na owych pokrewnych z nią dziedzinach. W misji wewnętrznej żyje i działa duch dobrego pasterza, który przyszedł szukać i ratować zgubione.


Miano "misja wewnętrzna" powstało na początku czterdziestych lat bieżącego stulecia. Publicznie użył je po raz pierwszy (w broszurce) profesor Locke w Gettyndze, równocześnie zaś używano tej nazwy w kółku żywo tą sprawą zajętem, na czele którego stał Jan Henryk Wichern, pastor w Hamburgu. Przedtem używano wyrazu "misja" tylko dla oznaczenia pracy śród pogan, lecz prawdziwie pogański stan niedowiarstwa, nędzy i upadku w szerokich warstwach ówczesnego społeczeństwa był przyczyną zastosowania tegoż pojęcia o misji do pracy nad masą upadłych śród samego chrześcijaństwa. Ta nazwa zawstydza chrześcijan, lecz tem głośniej nawołuje wszystkich wierzących do pracy w duchu prawdziwego miłosiernego Samarytanina, Jezusa Pana.


Liczne objawy w życiu kościelnem, których całość dziś obejmujemy nazwą misji wewnętrznej, nie są naturalnie niczem nowem w dziejach kościoła chrześcijańskiego.


W czasach apostolskich chrześcijanie płonęli pierwszą miłością: "a u onego mnóstwa wierzących było serce jedno i dusza jedna, a żaden z majętności swoich nie zwał nic swojem własnem, ale mięli wszystkie rzeczy wspólne" (Dz. apost. r. 4 w. 32). Życie zboru przedstawia się wprost jako życie Jednej rozszerzonej rodziny, której głową jest Chrystus Pan. Ofiarność staje się rzeczą wręcz naturalną i znajduje swój wyraz w tak zwanych "agapach" czyli wspólnych biesiadach miłości. Lecz na tem ofiarność się nie ogranicza: gdy apostoł Paweł w zborach, przez niego założonych, opowiada o niedostatku braci w Jerozolimie, niosą mu chętne ofiary, a on odwozi znaczną kolektę.-Obok tej chęci dzielenia się z bracią wszelkiem mieniem, nie, brak jednak karności wobec tych, którzy z dobroczynności korzystali: próżniaków wyłączano ze zboru i nie pozwalano na to, aby kto zaniedbywał obowiązków względem najbliższej swej rodziny. - Gdy zauważono, że potrzeby śród wielkich zborów się mnożą, zorganizowano pomoc dla całych zborów, utworzono urząd djakonów (Dz. apost. r. 6), a prawdopodobnie i urząd wdów-opiekunek (1 list do Tymot. r. 5 w. 9 i d.), obok których dobroczynność prywatna i nadal pozostała świętem prawem i obowiązkiem każdego chrześcijanina.


W czasach okrutnych prześladowań chrześcijan praca miłości, skierowana z natury rzeczy wyłącznie prawie do licznych potrzeb miejscowych zborowników, wydała jednak plony tak wspaniałe i cudne, że wprawiała w podziw surowe pogaństwo. "Patrzajcie, jak oni się wespół miłują!" tak świadczą poganie o chrześcijanach, patrząc na poświęcenie owych djakonów, djakonis, "wdów" i mnóstwa bohaterów i bohaterek miłości, którzy, niezmordowani w pracy, i zawsze gotowi śmiercią przypłacić swoje miłosierdzie, śpieszyli od domu do domu, by pielęgnować chorych, wspierać ubogich, pocieszać strapionych, odwiedzać uwięzionych, dodawać otuchy męczennikom, opiekować się wdowami ich. i sierotami, a w czasach klęsk powszechnych, morowego powietrza, śpieszyli z pomocą nie tylko braciom. i siostrom w Chrystusie, lecz również i wrogom-poganom.


Gdy za cesarza Konstantego Wielkiego religja Chrystusowa zapanowała nad światem pogańskim, rozlał, się po nim szeroki potok ofiarności i pomocy. Ubogim rozdawano, dary obfite, a dla mnóstwa podupadłych i chorych powstają po raz pierwszy zakłady i schroniska: klasztory i szpitale. Lecz w tym czasie zaczyna się już silnie rozwijać fałszywe i przeciwne, ewangelji Chrystusowej pojęcie o dobroczynności jako o zasłudze, które to pojęcie z czasem coraz więcej kaziło i udaremniało wszelkie wysiłki zacne.


W średnich wiekach szli ze sobą w zawód w dobrych, uczynkach duchowni i świeccy, mnichy i mniszki, zakony rycerskie i bractwa rozliczne, jeno, że te dobre uczynki: poświęcenie mienią kościołowi, dawanie jałmużny i t. p., tak już się w cenie podniosły, że w pojęciu ówczesnego chrześcijaństwa zaćmiewały łaskę Bożą i zasługę Chrystusową. Prostym następstwem takich zasad .było, że nędza nie zmniejszała się, lecz rosła bez. miary, Reformacja zastała stosunki straszliwe: tłumy żebraków ciągnęły powsząd przez kraje, szerząc w nich demoralizację i niszcząc ich dobrobyt. I nie dziw, gdyż, jak Luter, powiada: "z żebractwa czynią służbę Bożą."


Nauka reformatorów o usprawiedliwieniu, z łaski przez wiarą musiała, rozumie się, nawskroś przeinaczyć te pojęcia i stosunki. Jeżeli reformatorowie na zasadzie Słowa Bożego, nauczają, że wiara spełnia dobre, uczynki nie, dla nagrody, nie dla odpuszczenia grzechów i dla zbawienia, lecz że spełnia je z wdzięczności za doznaną wielką łaskę Bożą w Chrystusie, szafując otrzymanymi od Boga darami na korzyść braci, w których chrześcijanin Chrystusowi służy, to z takiej nauki wyrosnąć musiały i wyrosły też rzeczywiście zupełnie inne pojęcia o bogactwie i ubóstwie, o majętności i dawaniu jałmużny i o obowiązku pracy i powołania.


Wskutek ciężkich zewnętrznych i wewnętrznych walk, które protestantyzm prowadzić musiał przez całe wieki, nie mógł on zaraz wystąpić z wielką uorganizowaną pracą miłości, opartą na Piśmie świętem i na praktyce kościoła starożytnego. Lecz reformacja ożywiła zasadę, że dobroczynność i opieka nad ubogimi jest w pierwszym rzędzie sprawą każdego zboru chrześcijańskiego. Ustawy kościelne już za czasów samej reformacji nakazywały taką opiekę i wskazywały drogę do jej organizowania. Reformacja nauczyła narody wysoko cenić pracę; ona stworzyła szkołę ludową, ten pierwszorzędny czynnik uszlachetnienia narodów, i tem spełniła czyn miłosierdzia, któryby sam wystarczył, aby uświęcić, jej pamięć na zawsze. Materjalne środki, którymi rozporządzał kościół reformacji, były bardzo małe. w porównaniu z olbrzymimi majątkami kościoła przedreformacyjnego. Niekorzystnie też wpływało na działalność kościoła, że zanadto zależną się stała od pomocy państwowej, przez co traciła nieco charakter specjalnie chrześcijański, a przyjmowała więcej formy ogólnie humanitarne. Lecz z drugiej strony niemała to zasługa kościoła ewangelickiego, że wywołał przez to szeroką działalność humanitarną państwową.


Przyznać jednak trzeba, że czasy reformacji, jak również wiek XVII, nie potrafiły rozwinąć i szerzej zastosować zdrowych ewangelicznych myśli i zasad reformatorów co do pracy miłości, już to dla wyżej przytoczonych powodów, już to dla silnej reakcji przeciw uczynkowości czasów przeszłych: bardzo wielu bowiem, poznawszy, że dobre uczynki nie są zasługą, wpadali w drugą ostateczność i zaniedbywali czynów miłości, kładąc wyłączny nacisk na prawą wiarę (wiek XVII), a zapominając, że "w Chrystusie waży tylko wiara, działająca przez miłość" .(do Galat. r. 5 w. 6).


Dopiero pietyzm, ów kierunek kościelny, który wywołany został w końcu XVII wieku przez Filipa Jakóba Spenera (kaznodzieję w Frankfurcie, Dreźnie i Berlinie, + r. 1705) żądał ożywienia martwej i bezczynnej wiary przez prawdziwie, pobożne życie, położył początek energiczniejszej pracy kościoła na polu ratującej i ochraniającej miłości.


Głównym przedstawicielem praktycznej działalności pietyzmu był August Herman Franke, który obok głębokiej wiary i wielkiej siły miłości posiadał nieporównany talent organizacyjny. Frankę założył w Halle dom sierot, z którego w bardzo krótkim czasie powstał cały szereg zakładów miłosierdzia, znanych wszędzie w świecie pod nazwą "fundacji Frankego w Halle." W ogóle zakład ten stanowi po dziś dzień największą szkołę w Niemczech, a może nawet na całym świecie.


Wpływ Spenera i działalność Frankego stały się wzorem dla wielu ożywionych, wiarą i miłością mężów, którzy poznali, że kościół reformacji za długo już zbyt obojętnie zachowywał się wobec duchowych i moralnych potrzeb ogółu, ograniczając się na urzędowej pracy kościelnej. Powstało towarzystwo biblijne, znany zakład biblijna Karlstadta w Halle, dom sierot w Bolesławiu, zakłady w Augsburgu i Beuggen, instytuty głuchoniemych, bazylejskie towarzystwo misyjne, misja dla pielgrzymów, w Kryszonie i wiele innych. Lecz cechą charakterystyczną tej pracy w owym okresie czasu, w którym też racjonalizm coraz więcej zaczął panować w kościele ewangelickim, jest ograniczenie jej do pewnych tylko osobistości i do gron pałających żywą wiarą i miłością "cichych na ziemi" (Ps. 35, 20). Szerokie koła kościoła w ogóle jeszcze nie poczuwały się do obowiązku tak zrozumianej pracy.


Dopiero z początkiem bieżącego wieku, kiedy po ciężkich klęskach, sprowadzonych na narody europejskie przez rewolucję i czasy napoleońskie, wiara na nowo się ożywiła; kiedy pojęcie o "stowarzyszeniach" jako związku ludzi równie myślących i do równych celów dążących, znalazły obszerniejsze niż kiedykolwiek zastosowanie i do celów kościelnych - obudziła się też dążność do zjednoczenia wszystkich sił śród wierzących członków kościoła i do zorganizowania walki wspólnemi siłami przeciw ciemności i okropnym owocom grzechu i niedowiarstwa. Zbliżała się godzina, urodzenia, misji wewnętrznej.


Dnia 21 września r. 1848 zebrał się. w Wittenberdze kongres przedstawicieli kościoła ewangelickiego celem narady nad niezbędnemi i naglącemi potrzebami kościoła. Pod wrażeniem wielkiej bezbożności i zdziczenia śród chrześcijan, które odsłoniła rewolucja, wypowiedział na kongresie w dniu 22 września świetną i znakomitą mowę Jan Henryk Wichern z Hamburga.


Przedstawił on w jaskrawych barwach straszną duchową, moralną i materjalną nędzę w szerokich warstwach społeczeństwa, i wykazując w sposób gwałtownie sumienia budzący opieszałość sfer kościelnych i ogółu wierzących w pracy miłości nad tem, co zginęło w ciemności, w niedowiarstwie, w nałogach i grzechach i w nędzy ekonomicznej, nawoływał ognistemi słowy do upamiętania, do walki z ogromną nędzą braci, do przyłożenia rąk do "misji wewnętrznej."


Przedmiotem tej pracy, powiada Wichern, powinno być całe społeczeństwo, a celem najwyższym: napełnić je duchem chrześcijaństwa. Na mocy ogólnego kapłaństwa powołanym jest do tej pracy każdy wierzący, a spełniać on ją powinien już to świadcząc słowem i postępowaniem o jedynem zbawieniu w Chrystusie, już to przez osobistą pomoc przy pracy nad młodzieżą, nad upadłymi, nędznymi i chorymi (djakonise i bracia miłosierdzia), już to przez pomoc materjalną przy urządzaniu kościołów, domów modlitwy, zakładów miłosierdzia wszelkiego rodzaju, przytułków dla dzieci i dla starców, domów ratunku, schronisk dla ubogich i dla uwolnionych więźniów i t. d.


Mowa Wicherna, której fundamentalne znaczenie na tem zależy, że "Wichern w niej z góry jasno zakreślił całą organizację misji wewnętrznej, znalazła głośny oddźwięk w sercach członków kongresu, który bezzwłocznie utworzył tak zwany "Komitet centralny misji wewnętrznej" (Central-Ausschuss fur die innere Mission).


Wkrótce się pokazało, że ziarno, przez Wicherna rzucone, padło na podatną rolę, i że ten kongres, odbyty w miejscu zrodzenia się reformacji, nad grobami reformatorów, z woli Bożej miał ożywić ducha upamiętania i wiary ewangelickiej i połączyć serca i ręce tysięcy wierzących ewangelików do świętej i rokującej tyle nadziei pracy.


Przy uroczystości jubileuszowej w Wittenberdze dnia 21 i 22 września r. z. misja wewnętrzna spoglądała na pięćdziesięcioletnią swą pracę. Owoce, które z owego ziarna wyrosły, są podziwu godne. Za inicjatywą ,,komitetu centralnego," lub idąc za przykładem jego działalności, powitały w kościele ewangelickim we wszystkich państwach Europy i poza jej granicami setki stowarzyszeń i tysiące zakładów i instytucyj, mające jeden wspólny cel: walkę z grzechem i niedowiarstwem i wszelką nędzą śród chrześcijan-ewangelików. Wtchern poznał i ostrzegał od samego początku, że praca misji wewnętrznej byłaby bezowocną bez należycie przygotowanych i fachowo wykształconych dobrowolnych pomocników i pomocnic, i w tym kierunku starania były uwieńczone wielkiem powodzeniem. Zakładów, kształcących pomocników w pracy misji wewnętrznej (t. zw. "braci" lub "djakonów") istnieje obecnie przeszło 20; domów djakonis, które nie tylko przygotowują i kształcą niewiasty na djakonisy, lecz stają się dla nich matką i miejscem schronienia na całe życie, jest przeszło 80. Liczba zaś djakonów przewyższa 2000, djakonis 15000!


Podług trafnego podziału Wicherna, praca misji wewnętrznej dzieli się na trzy części: walka z nędzą duchową, z nędzą moralną i z nędzą zewnętrzną. Stosownie do tego podziału rozwinięto też szeroką działalność, a dziś praca w każdym z tych zakresów ogromnie jest rozgałęziona.


Z nędzą duchową, t. j. z niedowiarstwem, zobojętnieniem dla wiary, odstręczeniem od kościoła i z niewiedzą, misja wewnętrzna walczy przez rozpowszechnienie słowa Bożego, przez szerzenie i ugruntowanie ducha i zasad chrześcijaństwa. Temu celowi służą liczne towarzystwa biblijne i traktatowe i ich księgarnie, misje miejskie, szkółki niedzielne, popieranie studjów teologicznych i opieka nad ewangelikami, żyjącymi śród innowierców. Ugruntowaniu zasad chrześcijańskich jest poświęcona praca w specjalnych zakładach pedagogicznych dla młodzieży męskiej i żeńskiej, w stowarzyszeniach popierania sztuki chrześcijańskiej oraz w towarzystwach śpiewu kościelnego.


Wobec nędzy moralnej misja wewnętrzna pracuje w dwojaki sposób: ratując upadłych i zapobiegając .upadkowi tych, co nim są zagrożeni. Upadłymi opiekują się: domy ratunku dla moralnie zaniedbanej młodzieży, dla upadłych niewiast (t. zw. domy Magdaleny), dla nałogowych pijaków, zakłady dla uwolnionych z Więzienia przestępców. Dla zapobieżenia zaś moralnemu upadkowi, misja wewnętrzna stworzyła cały szereg rozlicznych stowarzyszeń i zakładów: stowarzyszenia młodzieży, stowarzyszenia młodych mężczyzn, gospody w duchu chrześcijańskim prowadzone, zakłady dla kształcenia służących i przytułki dla szukających służby, gospody dla robotnic fabrycznych, stowarzyszenia niedzielne dla klasy służącej i robotniczej, kolonje robocze, przytułki noclegowe, opieka nad wychodźcami; opieka nad marynarzami i t. p.


Niemniej rozgałęzioną jest praca, skierowana ku zmniejszeniu i złagodzeniu wielkiej nędzy zewnętrznej: chorób, ubóstwa, a także klęsk, przez wojnę sprowadzonych. Chorym i upośledzonym niosą pomoc zakłady dla nieuleczalnych, schroniska dla paralityków, szpitale, lecznice dla dzieci, kolonje letnie i stacje klimatyczne, zakłady dla głuchoniemych, ociemniałych, idjotów, epileptyków, a w nowszych czasach i dla obłąkanych. Ubogiej klasie ludności służą t. zw. żłobki, zakłady, w których matki-robotnice podczas swej. pracy dziennej zostawiają małe swe dzieci, by je tam pielęgnowano i dozorowano, ochronki, domy sierot, towarzystwa opieki nad ubogimi i rozwijająca się zagranicą coraz więcej, wykonywana przez djakonisy "opieka parafjalna" (Gemeindepflege), która, obok rozlicznej innej pomocy, obejmuje i pomoc materjalną.


Z wyżej skreślonych uwag wynika, że niema nędzy, którejby misja wewnętrzna zaradzić się nie starała. A kto bliżej poznał te środowiska świętej pracy bratniej, tych chrześcijan, płonących ogniem miłości i pragnieniem ratowania nieszczęśliwych, te zakłady, kojące miłosierną dłonią tyle boleści i łez, tych braci i siostry miłosierdzia, pracujących z całem zaparciem się nad wyzwoleniem bliźnich z pęt zepsucia, ciemności i nieszczęścia,-ten z radością zawoła: wiara nie wymarła, miłość nie wszędy jeszcze wygasła, "swojego ludu nigdy Bóg, zaprawdę, nie odstąpił!"


Jako za czasów reformacji Bóg powołał Swoje narzędzia, które nam dały skarb prawdziwej, niesfałszowanęj wiary, tak w naszych czasach obudził sługi, które nam wskazały i jasno wytknęły drogę miłości, a przykładem swoim głośno nawołują wszystkich nas: "Stańcie się naśladowcami Chrystusa i naszymi!"


Jakież stosunki panują u nas?


Niepodobna powiedzieć, żeby misja wewnętrzna u nas dotychczas nie miała wcale wstępu, ale to, niestety, wyznać musimy, że jej zadanie i znaczenie nie były dość jasno pojmowane. W obrębie kilku pojedynczych parafij uczyniono wprawdzie już niejedno, co nazwać można rozpoczęciem pracy misji wewnętrznej. Zbór ewangelicko-augsburski w Warszawie, dzięki inicjatywie ś. p. ks. Otto, założył już w czasie, kiedy zagranicą misja wewnętrzna do życia powołaną została, cały rząd instytucyj, mających złagodzić nędzę w zborze (dom sierot, dom starców, szpital, a później dom paralityków, ochrony i t. p.), których liczba z czasem się powiększyła, a działalność rozszerzyła. W Łodzi pastor zboru Ś-go Jana, ks. Angerstein, założył dwanaście lat temu stowarzyszenie młodzieży i misję miejską. W kilku parafjach powstały w ostatnich latach szkółki niedzielne dla dzieci, w Zgierzu-przytułek dla starców, w Łodzi-dom sierot i t. p. - Już w Warszawie tą praca wysoce humanitarna powinna się więcej rozwinąć W duchu misji wewnętrznej, do czego dotychczas brak jeszcze sił pomocniczych, brak osób starannie przygotowanych i wykształconych w tej pracy, w szczególności djakonis i djakonów. To zaś, cośmy powiedzieli o kilku innych parafiach, są po największej części tylko słabe początki. Jeśli zaś spojrzymy na całość naszego kościoła, musimy przyznać, że praca misji wewnętrznej u nas prawie nieznana, że musi raczej dopiero powstać.


Nastał i dla nas czas, byśmy się ze snu zbudzili i oczy otworzyli na różnorodną nędzę, która się i u nas nie zmniejsza, lecz, jak wszędzie, rośnie i przyjmuje nieraz groźne rozmiary. Z dziękczynieniem względem Boga uznajemy, że lud nasz ewangelicki więcej, niż w krajach zachodnich, trzyma się ewangelji, uczęszcza do kościoła i że duch niedowiarstwa i bezbożności w takim stopniu nie ogarnął go, jak gdzie indziej. Ale któż zaprzeczy, że "duch czasu" choć powoli, lecz wcale wyraźnie i do nas przesiąka. W sferach inteligentniejszych zobojętnienie dla kościoła i obowiązków wiary ewangelickiej jest wielkie, a któż nie wie, jak szkodliwie ono wpływa i na lud prosty! Jakżeż tedy potrzebną jest, praca nad utrzymaniem wiary, nad szerzeniem ducha chrześcijańskiego śród naszych ewangelików! Prawda, że ewangelja jeszcze stanowi potęgę śród naszego ludu, ale potęga ta silnie zagrożoną jest przez pożałowania godną nędzę .duchową, w której żyją tysiące. W większych i mniejszych miastach, po wsiach i po kolonjach są tysiące dzieci, które do żadnej szkoły nie uczęszczają, i nie umiejąc ani czytać ani pisać, wzrastają bez słowa Bożego, w nieuctwie, w zabobonach, narażone na wszelakie wpływy złe, którym oprzeć się nie potrafią, a przez to dziczeją coraz więcej. Ileż to małżeństw się zawiera, które do wspólnego ogniska nic nie przynoszą, co by im życie uszlachetnić a święty węzeł serc utrwalić zdołało. Ileż to domów, w których niema Pisma Świętego, gdzie nie znają katechizmu, nie odmawiają modlitwy, nie mówiąc już o odprawianiu nabożeństwa domowego, gdyż ani ojciec ani matka nigdy o czytaniu pojęcia nie mieli!


Nędza duchowa wywołuje nędzę moralną. Młodzież kroczy po manowcach grzechu i prowadzi życie rozwiązłe; mnóstwo niewiast, narażonych na pokusę, oddanych próżności, pada rok rocznie ofiarą grzechu; tysiące ojców przez nałóg pijaństwa niszczy życie swoje i pokój i szczęście swych rodzin, tak że życie małżeńskie w wielu wypadkach staje się piekłem na ziemi.


A spójrzmy na nędzę materjalną, która częsta jest następstwem upadku moralnego, a również często jego przyczyną! Widziałeś już pewnie w miastach .niejeden. dom duży, ponury, brudny, zamieszkały od góry do dołu przez samych biedaków. Stroniłeś może od nich? Zajrzyjże raz do nich i zobacz, czem żyją, co mają, jakiem powietrzem oddychają. Spojrzyj na te wychudłe i schorowane matki, na blade dzieci, na chorych, co łachmanami przykryci, na wstrętnie brudnem łóżku jęczą. Zapytaj się, kto ich pielęgnuje, jaką mają pomoc! Wszak to ojciec rodziny! gdy jego nie stanie, kto na te biedactwa, na te brudne i obdarte dzieci będzie pracował? kto komorne zapłaci za tę norę, co mieszkaniem ludzkiem się zowie? Co kiedyś z tych dzieci wyrośnie? Nikt tego nie wie. -Przejdź dalej. Wszędzie ta sama nędza, to samo ubóstwo, brud, niedostatek, a śród niego twarze pełne cierpień, albo goryczy, często grzechem napiętnowane. - A teraz pomnóżże, coś widział i co w pobliżu co dzień zobaczyć możesz, przez tysiące i zastanów się nad ogromem tej nędzy, która dla ciebie tak jest obcą, a która tak ciężko przygniata twych współwyznawców! Wszak ty masz serce! i to serce cię boli na widok tego wszystkiego i zawoła: "przecież tu pomoc potrzebna! tu trzeba ratować!" Ale któż to ma pomódz?


Przede wszystkiem odpowiedz na to: ja! a gdy wrócisz do domu, powiedz do ojca lub matki, do męża lub do żony, do brata i do siostry: wy musicie pomódz! a gdy spotkasz przyjaciela lub znajomego, rzeknij do nich również: wy musicie pomódz! Tak czyń dziś i jutro i kiedy tylko będziesz mógł. A gdy się ciebie zapytają: dlaczegóż my właśnie? rzeknij: bośmy chrześcijanie-ewangelicy, a bez miłości niczem nie jesteśmy. A gdy zapytają: jak mamy pomódz? odpowiedz: dziś i jutro "my będziemy nieśli pomoc tym nieszczęśliwym, których poznaliśmy. Ale to jest za mało, to jest prawie nic! Musimy nie szczędzić starań, musimy Boga i ludzi prosić, aby i u nas powstała zorganizowana praca misji wewnętrznej, mająca na celu zaradzenie wielkiej i rozlicznej nędzy śród naszych współwyznawców. ("Przeto póki czas mamy, dobrze czyńmy wszystkim, a najwięcej domownikom wiary". Galat. r. 6 w. 10).


Widzimy, że to wszystko, co miłość utworzyła gdzie indziej, i u nas jest potrzebne: o wiele większa opieka nad dziatwą i młodzieżą, która kiedyś ma reprezentować wyznanie ewangelickie w naszym kraju, - rozpowszechnianie Pisma Świętego i dobrej strawy duchowe i zakładanie szkółek. Potrzebne są nie tylko szkółki dla dziatwy, ale i szkółki robót ręcznych dla dziewcząt, szkółki gospodarstwa domowego, szkoły dla służących. Potrzebne są domy ratunku dla moralnie zaniedbanych dzieci, przytułki dla upadłych kobiet; przytułki dla nałogowych pijaków, gospody dla robotnic i gospody dla czeladników, w duchu chrześcijańskim prowadzone gospody dla podróżujących, stowarzyszenia młodych ludzi. Potrzebny jest zakład dla głuchoniemych, dla ociemniałych, dla idjotów, epileptyków i dla kalek. Potrzebne są szpitale ewangelickie i szpitaliki po miastach mniejszych. Przede wszystkiem zaś potrzebne są siły pomocnicze przy pracy, misji wewnętrznej: djakoni i djakonisy, bez których wszelka praca byłaby daremną. A ponieważ dla djakonów i djakonis serce pełne miłości i gotowe do poświęcenia jeszcze nie stanowi wszystkiego, - (choć to najpierwszy warunek), - a koniecznem jest pewne fachowe wykształcenie w specjalnych zakładach, przeto potrzebny jest połączony z zakładem dla młodzieży męskiej dom djakonów, i połączony z jednym z innych zakładów (najlepiej ze szpitalem, albo z domem sierot) dom djakonis.


Rozumie się, że niektóre gałęzie misji wewnętrznej, jak: opieka nad ubogimi w obrębie każdej parafji, tworzenie szkółek niedzielnych, stowarzyszenia młodzieży, a w miastach i opieka nad sierotami i kalekami, zawsze pozostaną zadaniem każdego zboru, ewangelickiego z osobna. Lecz utworzenie zakładów większych rozmiarów, potrzebujących znacznych środków i sił pomocniczych i przy których się ma na oku potrzeby i korzyści ogółu naszych zborów, wymaga też i wspólnych sił i wspólnych ofiar. Wszyscy, miłujący Chrystusa i braci, powinni się tu uważać za członków jednego wielkiego towarzystwa misji wewnętrznej.


Praca tak wielka i skomplikowana, jakiej wymaga misja wewnętrzna, nie może mieć powodzenia bez ścisłej organizacji. Przede wszystkiem na czele powinien stanąć komitet dla misji wewnętrznej, złożony z mężów wiary i miłości, serca i czynu, którego zadaniem będzie zorganizować pracę, uzyskać potrzebne fundusze i niezbędne siły pomocnicze, rozwijać pracę w każdym kierunku, zachęcać do niej wszelkimi środkami ogół naszych współwyznawców, udzielać rady i pomocy, gdzie takowa okaże się potrzebną. - Prawda, że pracy nie można rozpocząć ze wszystkich stron naraz, że najprzód drzewko musi być zasadzone, a z czasem gałąź po gałęzi na niem wyrośnie. Chodzi więc o zasadzenie tego szlachetnego drzewka. Zdaniem naszem, przede wszystkiem założyć należy jeden zakład misji wewnętrznej z pracą nad młodzieżą męską, do którego trzeba przyłączyć instytucję kształcącą djakonów, i drugi zakład, przy którym powinien powstać dom djakonis. Wtedy dopiero możnaby mieć nadzieję, że praca w rozlicznych dziedzinach misji wewnętrznej rozwinie się skutecznie.


Na synodach naszego Kościoła od lat kilku prowadzone były narady w sprawie rozpoczęcia misji wewnętrznej. Uzyskawszy zezwolenie władz, zbierano w ostatnich dwóch latach po wszystkich parafjach składkę na misję wewnętrzną, a specjalnie na założenie pierwszej instytucji ogólnej dla wszystkich zborów ewangelicko-augsburskich w naszym kraju. Ta kolekta nie przyniosła jeszcze wprawdzie tyle, ile oczekiwano, bo zebrano dopiero około 20,000 rubli. Nadto parafja Wiskicka ofiarowała na rzeczoną instytucję swoje zabudowania kościelne w Wiskitkach, oraz zapewnia część utrzymania pastorowi, który zostanie kierownikiem tego zakładu. Niewiele to jeszcze, - ale chwała Najwyższemu, że nam przez chętne serca na początek dał tyle. Synod zeszłoroczny polecił komitetowi specjalnemu zająć się pracą przygotowawczą, o której "Zwiastun" w swoim czasie nie omieszka powiadomić czytelników.


Pierwszy początek więc zrobiony. Oby Bóg i nadal błogosławić raczył.


Jakie zaś dzieło to będzie miało powodzenie, zależeć będzie od wiary i miłości naszych współwyznawców. "Z tego poznają wszyscy, żeście Moimi uczniami, jeśli miłość mieć będziecie ku sobie wzajemnie", mówi Chrystus Pan. Jesteśmy głęboko przekonani, że śród naszych ewangelików nie brak serc pełnych miłości i prawdziwego miłosierdzia; że nie brak i takich, którzy z utęsknieniem czekają, aby i ich do pracy powołano, a gdy ich zawołamy, z zaparciem się, z radością wielką pośpieszą pod sztandar Chrystusowy. Wierzymy też, że u wielu ewangelików brak tylko zorjentowania się i należytej zachęty nie otworzył jeszcze w dostatecznej. mierze śluzy ofiarności na te święte cele. Jeśli więc pomiędzy czytelnikami Zwiastuna jeden i drugi sobie przypomni, że nic jeszcze na misję wewnętrzną nie ofiarował, albo pomyśli, że co dał, to było bardzo niewiele, niechajże się wtedy serce i ręka otworzą dla Chrystusa. Ci zaś, których Pan Bóg obficie obdarzył majętnością doczesną, niechaj pamiętają, że skarbami swoimi na chwałę Jego szafować powinni, i że komu wiele powierzono, od tego Pan więcej żądać będzie. Każdy ewangelik niechaj pamięta; sprawa misji wewnętrznej - to sprawa Chrystusa, a głos, który cię woła, abyś i ty rękę do tej sprawy przyłożył, to głos Tego, który rzekł: "Idźcie i wy do winnicy," "Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Ew. Mat, r. 20 w. 4; r. 25 w. 40).


Miłość nie zwleka, miłość nie odkłada. Miłość śpieszy z pomocą.